ŁukaszEm ŁukaszEm
776
BLOG

Facebook ogłusza?

ŁukaszEm ŁukaszEm Kultura Obserwuj notkę 0

Podobno w powietrzu wisi nowy trend. Facebook w oczach młodych (tych mających od 13 do, powiedzmy, 20 lub 21 lat) staje się passe. Tylko czy ta moda na bycie antyfacebookowym przyniesie realną pozytywną zmianę? 

O tym, że w oczach młodych Facebook staje się narzędziem dla ramoli, możecie przeczytać tutaj. W skrócie: na FB są już wszyscy. Młodsi, starsi, dzieci, matki, żony i kochanki, ojcowie, wujkowie, ciotki i bratanki (koty są na nim od dawna i trzymają się mocno). A jednak dość obciachowo jest dostawać komcie na Buniu od mamy, że obiad stygnie, prawda? Dlatego młodzi migrują gdzie indziej.
 
Podobno za cel obrali sobie Instagram. Bo ta forma komunikacji świetnie się wpisuje we współczesne trendy tego, jak się mówi i czym się mówi. A mówi się tam obrazem. Cała współczesna komunikacja i zalew informacji od dawna wymusza właśnie skrótowość i dosadność, a obraz nadaje się do tego idealnie. Stąd m.in. niesłabnąca moc telewizji i stąd popularność tabloidowej prasy, w których tekstu używa się na ogół tylko po to, by podpisać zdjęcie. A na Instagramie można wyrazić "siebie" - co też świetnie się wpisuje w założenia współczesnej, z założenia indywidualistycznej (narcystycznej?) kultury, kreującej model self-made mana, autoekspresji i patchworkowego budowania jednostkowej tożsamości z różnych kawałków. Np. zaangażowanego w kulturę Tybetu, praktykującego buddyzm miłośnika kuchni włoskiej, lubiącego amerykański rock.
 
Facebook i media społecznościowe to narzędzie fenomenalne. Ta szybkość komunikacji, ta masowość, ta możliwość wiercenia dziur w oficjalnym dyskursie medialnym (vide protesty w Turcji czy fenomen ruchu #Occupy). Ta możliwość kreowania własnego anturażu z różnych kawałków - np. ja jako ekspert, ja jako znawca kulinariów, ja jako znawca wyrafinowanej muzyki... Atutów jest o wiele więcej. Wymieńmy tu chociaż zupełnie nową jakość w komunikacji na linii konsument - marka/instytucja. Dzięki social media, dziś wszyscy jesteśmy prosumentami. Do tego na sterydach i uzbrojeni w broń masowego rażenia w postaci spotęgowanej siłą i zasięgiem social media możliwości krytykowania poczynań firm, korporacji czy polityków. To jest zupełnie nowa jakość. Oczywiście, minusy takiego - uwaga, neologizm - usocjalmediowienia wszelakich form życia też można mnożyć. A podstawowym jest nierealność. I precesja symulakrów, o której Jean Baudrillard chyba nawet nie śnił. 
 
Bo o jakiej realności więzi budowanej na mediach społecznościowych można mówić? O jakim zaangażowaniu w relacje? O jakiej życzliwej dwustronności, o wtopieniu się w rozmowę? Ryszard Kapuściński pisał kiedyś, że nigdy nie nagrywał rozmów na dyktafon. Bo urządzenie mimowolnie pętało jego rozmówców, odbierając im naturalność. Kamera telewizyjna potrafi zrobić to samo, tylko jeszcze mocniej. A dziś, jakby nie patrzeć, każdy z nas jest jak wielka kamera do nagrywania. Mamy smartfony, wszystko możemy przekuć na facebookowego posta, na tweetnięcie. Każdy wycinek rzeczywistości szybko można sfotografować i przesłać w formie wiązki bitów do sieci. Wszyscy stale jesteśmy podłączeni, chłonąc jednocześnie jak gąbka kolejne cyfrowe bodźce. Wpadamy w nierealność, w emocje bez emocji, bo pozbawione treści i już przez nas wielokrotnie przeżyte w tym nawale bodźców - czy to atakujących ze szklanego ekranu telewizora, czy to z globalnej sieci www, która przecież miała nas zbawić i dać wolność. I nie reagujemy. 
 
Łukasz Grass w swojej książce "Trzy mądre małpy" pisał, że we współczesnej rzeczywistości medialnej załamuje go, jak niewrażliwi na emocje się staliśmy. Że potrafimy np. jeść kolację oglądając medialne relacje z koszmarnego wypadku samochodowego czy lotniczego albo reklamę leku na biegunkę tudzież podpasek. Ilu z nas się zatrzyma, poda pomocną dłoń, pomoże?I nie tylko telewizja łapie się tutaj na ławę oskarżonych za ten stan rzeczy. Piorące nasze emocje media społecznościowe z całą swoją lawiną informacji, emocji, skrajności i pozorności, też zasługują na osądzenie. Potem tak znieczuleni wychodzimy na ulice naszych miast, gdzie (co oczywiste) możemy się spotkać z ludzką krzywdą. Kogoś napadną, ktoś zemdleje, ba - ktoś nagle może dostać krwotoku z nosa.
 
Oczywiście, można się odłączyć. Tak, jak Facebooka porzucił pół roku temu szef Instytutu Obywatelskiego Jarosław Makowski. Pytanie tylko, na ile w dzisiejszych czasach możemy się odłączyć całkowicie. Na ile cała ta socialmediowa komunikacja wrosła w nas na tyle głęboko, że nie będziemy już potrafili bez niej podtrzymywać relacji - nawet troszcząc się o to, by były one bardziej realne, a mniej wirtualne. Dlatego nieco bawi mnie, gdy słyszę, że młodzi bez Facebooka będą inni, lepsi. Bo nie narzędzie jest tu problemem, a jakość komunikacji, którą tymi narzędziami się tworzy. Bo czy użytkownicy będą się komunikowali za pomocą emotikonek czy skrótów w postaci #LOL, #YOLO czy #OMFG, czy też będą kreowali siebie za pomocą tzw. sweet foci, to nie robi znowu aż tak wielkiej różnicy. Inny sposób wyrazu, efekt będzie podobny.
 
W polskiej debacie publicznej często słychać utyskiwania, że dzieci nie uczy się przedsiębiorczości. Że trzeba je wychowywać od małego na szefów i liderów, a nie na pracowników. Tak, jakby każdy mógł być przedsiębiorcą i tak jakby normalnym mogło być społeczeństwo, w którym (odwołam się tu do polskich realiów) 20 mln jednostek w wieku produkcyjnym jako przedsiębiorcy konkuruje ze sobą w realiach rynku. Przecież to byłby Hobbesowski Lewiatan na sterydach. 
 
Ale lekcje przedsiębiorczości w szkołach są organizowane, a równie potrzebne (a ta potrzeba pali, jak tequilla wypita bez zagryzki w postaci cytryny) są lekcje o komunikacji. Żeby od małego kształtować takie postawy myślowe, które - wdrukowane w głowę - uświadomią dzieci młodsze i starsze, że relacje międzyludzkie to nie jest coś, gdzie działa opcja "Wyloguj" lub "Zamknij kartę przeglądarki". Że obcowanie z ludźmi nie jest zerojedynkowe, że ludzie mają słabości i gorsze momenty, że innych trudno zrozumieć (a czasem się nie da, ale i tak trzeba żyć wśród nich). Że poznawanie świata i jego atrakcji tylko poprzez Google Earth to poznawanie Google Earth, a nie świata. Kto wie, może niebawem ktoś z Ministerstwa Edukacji Narodowej lub NGO'sów świadomy problemu stworzy program takich lekcji lub wrzuci ten temat do poważnej debaty publicznej. Bo dziś często słychać, że technologia robi z nas cyborgów z wypaczonym poglądem na relacje społeczne, niemal autystycznych i emocje ogniskujących tylko w internecie. Tyle, że smartfon sam nie pisze postów na Facebooku czy Twitterze. On służy tylko jako narzędzie w rękach użytkownika. O tym trzeba pamiętać. I rozmawiać. Najlepiej niespiesznie, uważnie, przy herbacie lub kawie w kawiarnianym ogródku. Niechaj będzie, że nawet przy piwie i w pobliżu telewizora. Ale bez smart-zabawek w dłoni. 
ŁukaszEm
O mnie ŁukaszEm

Zaliczyłem kilkuletnią przygodę z dziennikarstwem. Wystarczająco długą, by zmądrzeć i poszukać innych zajęć, które pozwalają zmieniać rzeczywistość. Wierzę w rozum i racjonalne spojrzenie na fakty, choć do ich oceny częściej używam lewego oka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura