ŁukaszEm ŁukaszEm
55
BLOG

"Czuję, że byłem Polsce potrzebny"

ŁukaszEm ŁukaszEm Kultura Obserwuj notkę 18

Na początku marca prof. Zbigniew Religa, wybitny polski kardiochirurg, a także zaangażowany działacz społeczny i polityk, zmarł po długiej walce z rakiem. O jego śmierci prasę obiegło sporo tekstów próbujących przybliżyć życiorys Religi. Próbę przedstawienia biografii wybitnego kardiochirurga podjął też dziennikarz Jan Osiecki, który w książce „Zbigniew Religa. Człowiek z sercem w dłoni” oddał głos bohaterowi, prowadząc z nim wywiad-rzekę.

Z kart książki wyłania się obraz fascynujący. Poznajemy  bohatera, ale też przy okazji kawał historii polskiej medycyny. Prof. Religa z pasją opowiada o początkach naszej kardiochirurgii, w tym o pierwszym przeszczepie serca, który przeprowadzono w klinice w Zabrzu (którą Religa w nerwach, pocie i przy nieustannym oporze PRL-owskiej materii stworzył niemal od A do Z). Co ciekawe, niewiele brakowało, by Religa zamiast w Polsce, zrobił wielką karierę w Stanach Zjednoczonych. Jako młody lekarz odbył w USA dwa staże. Kuszony intratnymi ofertami pracy, za każdym razem decydował się na powrót do Polski.

Pewnie w USA byłbym teraz właścicielem jachtu, dużego domu i super samochodu. Ale moje życie zawodowe spędzone w Polsce przebiegło tak, że udało mi się zrobić coś dobrego dla innych. Czuję, że byłem Polsce potrzebny – tłumaczy swój życiowy wybór prof. Religa.

Osiecki przybliża nam też Zbigniewa Religę – założyciela Fundacji Rozwoju Kardiochirurgii, który robił, co mógł, by jego instytucja miała odpowiednie środki na badania. Profesor wystarał się nawet o to, by na rzecz fundacji koncert dały tuzy muzyki klasycznej: Jose Carreras i Placido Domingo. Oczkiem w głowie Religi był też projekt stworzenia polskiego sztucznego serca. Poznajemy też  Religę – polityka, a także jego motywacje, które pchnęły go na polityczne ścieżki. Dla niego, człowieka oddanego sprawom społecznym, scena polityczna była naturalną areną walki o wyznawane ideały. I, co najważniejsze, nie dał się z niej zepchnąć ani ustawić w roli paprotki na stoliku.

Religa okazał się być rozmówcą bardzo otwartym i szczerym. Wyznał, że ma spory szacunek do generała Wojciecha Jaruzelskiego, a przecież taka deklaracja w dzisiejszej Polsce jest niemalże jak wypowiedzenie obywatelstwa. Prof. Religa trzeźwo wypowiadał się też o rządach PiS, w których przecież uczestniczył jako minister zdrowia. W książce opowiada, że był wielkim zwolennikiem podpisania traktatu lizbońskiego, co wepchnęło go w spór z wszechwładnym wówczas szefem PiS, Jarosławem Kaczyńskim. I tu Religa również szedł na przekór obowiązującym podziałom, za to zgodnie z własnym sumieniem.

- Jestem za Europą bez granic, bez różnić, bez narodów – wyznał w rozmowie z Osieckim prof. Religa. – Marzę, by nie było Włochów, Francuzów czy Polaków, lecz po prostu Europejczycy – dodał.

Jan Osiecki przeprowadził rozmowę z prof. Religą w sposób bardzo taktowny. Nie musiał ciągnąć rozmówcy za język, więc przyjął ton dyskusji spokojnej, momentami wręcz przyjacielskiej. Tę swoistą intymność widać choćby w chwili, gdy Osiecki pyta Religę o stosunek do śmierci.

- Mogę umrzeć w każdej chwili i nie stanowi to dla mnie żadnego problemu. Gdybym umarł, po prostu nie byłoby mnie tutaj, w tym miejscu. Poza tym nic nie zmieniłoby się na świecie – odpowiada brutalnie szczerze prof. Religa.

Tak szczery wymiar ma cała książka. Osiecki musiał poruszyć tematy bardzo trudne, głęboko osobiste. Udało mu się jednak uniknąć zarówno patosu, jak i tabloidalnego wścibstwa, które rozmówca toleruje, bo sam wcześniej zgodził się na rozmowę.

W demokracji ogromnie ważną rolę odgrywają autorytety. Zarówno te przez duże A, czyli postacie znane ze sceny publicznej, jak i te z małego a, czyli mądrzy sąsiedzi, znajomi czy działacze lokalnych stowarzyszeń.

- Teoretycznie moglibyśmy w każdej sprawie uznać autorytet innego fachowca, ale przecież nie mamy czasu, by takich fachowców za każdym razem od nowa wyszukiwać. Dlatego instynktownie szukamy sobie osób, którym przyznajemy ogólny autorytet, a potem kierujemy się ich opiniami. Bez pomocy trwałych autorytetów nasza wolność prędko stałaby się fikcją, bo większość decyzji miałaby by charakter losowy – pisze Jacek Żakowski. [1]

W Polsce jednak powszechnie uznawanych autorytetów nie ma zbyt wielu. Liczbę osób szanowanych niezależnie od podziałów ideowych czy politycznych da się policzyć na palcach jednej ręki. Co gorsza, każda grupa, która ma wpływ na opinię publiczną, nie tylko hołubi swoje autorytety, ale też robi, co może, by splugawić dobre imię bohaterów podziwianych przez  oponentów.  Lech Wałęsa nigdy nie będzie postacią godną szacunku dla środowisk prawicowych, z kolei stronnictwa liberalne czy lewicowe prędzej połkną język, niż uznają zasługi Romana Dmowskiego. Taki stan rzeczy jest oczywiście zdrowych odruchem demokratycznego społeczeństwa. Każdy może wierzyć, w co chce i uznawać za autorytet kogo tylko dusza zapragnie.

Zbigniew Religa z tej konfrontacyjnej logiki się jednak wyłamuje, choć – jak widać w książce Osieckiego – jego życiowe wybory szły to na przekór politycznych podziałów, a to znów zgodnie z nimi. Owszem, nieraz wytykano mu skłonność do alkoholu czy surowe podejście do współpracowników. Także polityczny zwrot profesora, który w 2005 roku wszedł do stworzonego przez PiS rządu mimo udzielonego chwilę wcześniej poparcia Donaldowi Tuskowi w wyborach prezydenckich (Religa był nawet członkiem komitetu honorowego Tuska), spotkała się z dezaprobatą.

Po śmierci prof. Religi nie było słychać plotek i krytyki. Nikt nie zabrał się za szperanie w IPN-owskich teczkach, szukając smakowitych kąsków z jego przeszłości. Złośliwi powiedzieliby pewnie, że skoro nikt nie atakował prof. Religi po śmierci, to albo tak naprawdę nie żył, albo naprawdę musiał być uczciwym człowiekiem i można rozważyć wciągnięcie jego nazwiska na listę autorytetów. Ale złośliwcy i cynicy w tym wypadku nie mieliby okazji, by pisnąć choć słówko. Profesor Religa, co książka Osieckiego świetnie podkreśla, swoim życiem i dorobkiem, który zostawił po sobie, broni się sam.

Jan Osiecki, „Zbigniew Religa. Człowiek z sercem w dłoni”, Prószyński i s-ka, Warszawa 2009.

 




[1] J. Żakowski, „Hańba bohaterom”, Polityka 36 (2570)/2006, s. 17.

ŁukaszEm
O mnie ŁukaszEm

Zaliczyłem kilkuletnią przygodę z dziennikarstwem. Wystarczająco długą, by zmądrzeć i poszukać innych zajęć, które pozwalają zmieniać rzeczywistość. Wierzę w rozum i racjonalne spojrzenie na fakty, choć do ich oceny częściej używam lewego oka.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura